Trudne do zrozumienia jest przeżycie 30-letniej kobiety, która została uwięziona, psychicznie i fizycznie torturowana przez ostatnie cztery lata w budynku gospodarczym w miejscowości Gaiki niedaleko Głogowa. Zarówno najbliżsi sąsiedzi jak i rodzice Mateusza J., domniemanego oprawcy, zaprzeczają jakoby mieli wiedzę o sytuacji tej niewiasty oraz o okrutnym traktowaniu, jakiego doświadczała. Ich relacje rysują mroczny obraz wydarzeń, które miały miejsce na Dolnym Śląsku.

Zatrważająca sytuacja wyszła na jaw pod koniec sierpnia, kiedy to 30-latka została przyjęta do Szpitala Powiatowego w Głogowie z powodu urazu barku. Wówczas odkryto, że przez poprzednie cztery lata była przetrzymywana w budynku pochodzącym jeszcze z czasów niemieckich przez Mateusza J., 35-latka, który psychicznie i fizycznie ją maltretował. Mimo że kobieta już opuściła szpital, jej historia nadal porusza wiele osób.

Planowo miała ona zeznawać przed sądem w piątek (6 września), jednak nie było to możliwe, bowiem od poniedziałku (2 września) przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Prokuratura jest w trakcie ustalania jej stanu zdrowia. Nie jest jasne kiedy będzie mogła uczestniczyć w czynnościach procesowych, w tym w oględzinach miejsca zdarzenia, do których ma być również dopuszczona.

Liliana Łukasiewicz, reprezentująca Prokuraturę Okręgową w Legnicy, wyjawiła, że ofiara była izolowana, kontrolowana, poniżana i wyzywana przez Mateusza J., który groził jej, bił i wielokrotnie gwałcił. Kobieta miała opuszczać pomieszczenie tylko w kominiarce.

W wyniku tych okrutnych działań, jak wyjaśniła Liliana Łukasiewicz, w sierpniu 2023 r. ofiara doznała perforacji przewodu pokarmowego. Rok później miała rozległą ranę lewego dołu pachowego z uszkodzeniem węzłów chłonnych, co prowadziło do naruszenia funkcji narządów jej ciała przez okres dłuższy niż siedem dni.

Kobieta była przetrzymywana przez cztery lata w starej stodole liczącej ponad sto lat. Charakteryzowała się ona grubymi murami i wygłuszonymi ścianami, a okna pełniły jedynie role dekoracyjne.

Mieszanki wsi relacjonują reporterom programu „Uwaga!”, że drzwi do stodole były zamykane na kłódkę. Mateusz J. zapraszał je do wnętrza budynku przed uwięzieniem tam 30-latki. We wnętrzu znajdowała się wersalka, mikrofalówka, szafki i mała lodówka.

Rodzice Mateusza J., z którymi mieszkał, najbliżsi sąsiedzi oraz rodzina ofiary przez cztery lata nie zdawali sobie sprawy z okropności, jakie miały tam miejsce.

Matka Mateusza J., ponad 70-letnia kobieta, utrzymuje, że nie miała pojęcia o tym co działo się tuż za oknami jej domu. Opowiada, że dowiedziała się o sytuacji dopiero gdy jej syn został aresztowany, a następnie przysłano ekipę do zabezpieczenia stodoly. Kobieta dodaje, że nigdy nie widziała go wynoszącego jedzenie czy wodę dla ofiary i przypuszcza, że mógł to robić nocą, gdy już spali.

Przyznaje jednak, że przedtem przywoził do stodole inne dziewczyny. Miały z nim zamieszkać bez formalizowania związku, na co ona nie mogła się zgodzić, dlatego nie wprowadzał ich do domu. To właśnie ona powiedziała reporterce, że 30-latka miała rodzinę.